W rodzinie były osoby pracujące w Składnicy Księgarskiej i w Domu Książki. Stały się one źródłem trudno dostępnych płyt, które o dziwo pojawiały się na polskim rynku. Z tych pierwszych zakupów pamiętam jeszcze The Gun i ich Race With The Devil. Brzmiało to tak:
Miałem wówczas niespełna 10 lat! Pierwszą polską płytą był NURT (czy ktoś jeszcze pamięta ich przebój: Piszę kredą na asfalcie?). Później się już posypało: Niemen, Breakout, SBB, dalej Budka, Perfect, Republika... i tak urosło do ponad 300 płyt. Kilka krążków z tej pierwszej mojej kolekcji mam do dziś, ba niektóre nawet grają. Pamiętam jaką dumą w zbiorze była tzw. "blaszanka": czyli wydanie ELO Omegi, doskonała koncertówka - okładka tej płyty w wydaniu Pepity była z blachy.
Wówczas już namiętnie słuchałem Trójki. Piotr Kaczkowski, Marek Gaszyński, Witold Pograniczny, Dariusz Michalski, Wojciech Mann, Barbara Podmiotko, Korneliusz Pacuda a później Wojciech Kordowicz i Tomasz Beksiński - to oni wytyczali mój gust. Był jeszcze jeden redaktor, konferansjer i działacz muzyczny, dzięki któremu zainteresowałem się jazzem, ale okazał się agentem ubecji o pseudonimie Adam więc nie jest wart by wymienić jego nazwisko.To, czego słuchałem dyktowała także moda. W owym czasie niezwykle popularny był glam rock. Fascynacja tym rodzajem muzyki udzieliła się także mnie. Moimi idolami stali się: Suzi Quatro, Gary Glitter, Sweet, Slade, T.Rex czy The Mud. Z tej gromadki szczególnie podobał mi się Marc Bolan i jego tyrannosaurus, niestety kariera zakończona tragicznym wypadkiem nie trwała długo. Jednak nurt główny moich zainteresowań muzycznych to oczywiście purpurowy i ołowiany klasyczny rock oraz karmazynowy prog. Spektrum wykonawców, których słuchałem daleko odbiegało od artystów lansowanych w dostępnych mediach. Wspomnę tylko o krautrocku (ze szczególnym uwzględnieniem różowego okresu Tengerine Dream) czy o hippisowskich klimatach dylanowskiego folku lub cohenowskiej poezji. Mając kilkanaście lat, jeszcze w szkole podstawowej, nie byłem podatny na wpływy kolegów czy środowiska i coraz mniej ulegałem też wpływom moich ulubionych redaktorów. Owszem, byli dla mnie jakimś drogowskazem, jednak ich propozycje przyjmowałem niezwykle krytycznie. Sam decydowałem co mi się podoba i tak zostało do dziś. Nie mogę np. do dziś zrozumieć fascynacji mojego guru wśród dziennikarzy muzycznych (Pana Piotra) okresem renesansowo folkowym Ritchiego Blackmore'a. Dla mnie to kaszana. Ale to tak na marginesie. Zbieranie płyt było (i jest) dość kosztowne i nie sposób było mieć płyty wszystkich ulubionych wykonawców. Dlatego w moich czasach niezwykle użytecznym był magnetofon. Można było nagrywać z Trójki czy później z programu 4 PR (pamiętacie: kanał lewy, kanał prawy - początki stereo?) bez wyrzutów sumienia. Kto wtedy słyszał o prawach autorskich? Ale o tym co i z jakich audycji nagrywałem, jakie płyty wywarły na mnie wpływ innym razem.