Pamiętacie taśmy magnetofonowe? Znakowane były "360", "540" a nawet "720". To oczywiście minuty nagrań. W przypadku magnetofonów czterościeżkowych czasy te się podwajały. Teraz to tak jakby jeden krążek zapisany w systemie mp3, ale w tamtych czasach to było monstrum. Pamiętam, że dostępne były jedynie taśmy enerdowskiej firmy ORWO oraz naszego gorzowskiego Stilonu. Ale jak się ktoś postarał o bony dolarowe to można było nabyć w Pewexie taśmy firm: AGFA, BASF czy MAXWELL. Ja najwięcej miałem taśm CHEMITEX STILON GORZÓW oraz AGFA. Te drugie, stokroć lepsze od polskich, pakowane były w plastikowe okrągłe opakowania. Pamiętam, że wściekałem się bo nijak nie można było ich poukładać na półce, musiały być jedna na drugiej na płasko. Taśm miałem ponad 40!
A co na tych taśmach i na jakim sprzęcie nagrywałem? ZK 140T kupiony w krakowskim salonie (tak,tak!) ZURT w budynku Biprostalu róg al.Kijowskiej i ul. Królewskiej (wówczas 18 tego stycznia). W salonie tym było nawet studio odsłuchowe. Nie muszę dodawać, że magnetofon został nabyty metodą "po znajomości".
Pierwsze nagrania pamiętam jakby to było wczoraj. Muzyczna Poczta UKF to była audycja, która prezentowała wybrane z całego dnia, wytypowane przez radiosłuchaczy nagrania. O 19.30 przez pół godziny można było nagrywać to co słuchaczom się najbardziej podobało. Wydaje mi się, że nazwa tego programu to również "Mój magnetofon". Oczywiście najbardziej przydatną była audycja Piotra Kaczkowskiego Mini Max. Były też programy prowadzone w tygodniu przez znanych redaktorów. To chyba odpowiednik dzisiejszych "W tonacji trójki" (i chyba pod taką nazwą prezentowane). Audycja była prezentowana ok południa, przed "Powtórką z rozrywki". Prowadzili ją: Dariusz Michalski (poniedziałek?), Wojciech Mann (wtorek?), Piotr Kaczkowski (środa), Korneliusz Pacuda (czwartek?) oraz Marek Gaszyński (piątek). Dla mnie najważniejsze były audycje w środę i piątek. Jak trzeba było, to się zrywałem ze szkoły!
Pierwsze nagrania dokonane przeze mnie to: Eltona Johna "Crocodile Rock" i Gilberta O'Sullivana "Clair"oraz utwór "On The Road Again" grupy Canned Heat. Pamiętam też "Tie A Yellow Ribbon Round The Ole Oak Tree" w wykonaniu Tonego Orlando oraz Joe Dassin "C'est du mélo". Nagrywałem wtedy wszystko co dobrze brzmiało. Takie zauroczenie nie trwało długo.
Ale jaja! Jak się teraz tego słucha to śmiać się chce. Szybciutko miejsce tych cukierkowych kompozycji zajęli artyści występujący pod szyldem glam rocka. Uwielbiałem Sweet, Kiss czy Gary'ego Glittera i Suzie Quatro. Szybko moimi ulubionymi artystami stali się: Marc Bolan ze swoim T.Rexem oraz David Bowie czy raczej Ziggy Stardust. Kawałki były często przegrywane, porządkowane (przy pomocy drugiego magnetofonu). Moja kolekcja rozrastała się metodycznie, wszystko było skrzętnie zapisywane w zeszytach! Najlepszym źródłem był wspomniany Mini Max. Dysponowałem możliwie pełnymi dyskografiami Yes, Emerson Lake and Palmer, Pink Floyd czy Deep Purple o Led Zeppelin nie wspominając. To było maniactwo! W szczytowym okresie było tego ponad 10 dni ciągłego słuchania! Taka ilość muzycznych bodźców spowodowała, że do dziś słucham różnej muzyki. W czasach podstawówki brany byłem przez rówieśników za dziwaka, kto w tym wieku słuchał rocka, bluesa nie gardząc jednocześnie jazzem? (no raczej fusion).
Jednak wówczas moimi zdecydowanymi faworytami byli z jednej strony Deep Purple, Led Zeppelin czy Black Sabbath, a z drugiej: King Crimson, Pink Floyd, ELP, Genesis i Yes. Poznawałem płyty - te starsze i te wydawane na bieżąco. Niektóre z nich wywarły na mnie niepowtarzalne wrażenie. Jednak muzyka ma niesamowitą moc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz